Translate

środa, 16 kwietnia 2014

I trymestr



           Kto z Was czytał poprzednie posty, ten mniej więcej ma pogląd jak wyglądał u mnie czas pierwszych tygodni z "fasolką" w brzuchu. Dzisiejszy post będzie swego rodzaju podsumowaniem moich przedbiegów ciążowych. Kto ciekawy, niech czyta dalej :)

          W I trymestrze ciąży (zwłaszcza na samym początku) najdziwniejsze dla mnie było oswojenie się z myślą, że w moim ciele rozwija się inny organizm i odtąd to ja za niego odpowiadam. Było to trochę stresujące, ale w większości jednak przyjemne uczucie. Czułam się ważna i potrzebna. Istniałam dla kogoś!

          Początkowo strasznie wszystko analizowałam i przeżywałam. W mojej głowie kołatały pytania za pytaniami, typu:
Czy mogę robić to czy tamto...
A może powinnam...
Co jeśli...
Jak to będzie dalej...
Czy nie szkodzę tym bobaskowi...

           Byłam taka przejęta swoim stanem, że czasem aż przesadzałam, np. strasznie uważałam w jakiej pozycji spałam. Choć teraz wiem, że na takim etapie ciąży zupełnie nie miało to znaczenia i wpływu na rozwój płodu.


PRZYJEMNIEJSZE WSPÓŁŻYCIE SEX'UALNE?

             Mówią, że kobiety w "błogosławionym stanie" czerpią więcej przyjemności z sexu. Czy faktycznie? Szczerze? NIE WIEM. U mnie jakoś tak nie było. Można powiedzieć, że było wręcz przeciwnie. Gdzieś z tyłu głowy zawsze czaiła się myśl: "Dziecko! Czy nic mu nie będzie? Z takimi myślami ciężko czerpać przyjemność z czegokolwiek. Może to wynikało z faktu, że moja ciąża dość wcześnie zakwalifikowana została do zagrożonych?

ZŁE WIADOMOŚCI:

       Zaczęło się krwawieniem w 7 tygodniu, a niecałe dwa tygodnie później na rutynowym badaniu usłyszałam, że skróciła mi się szyjka. Medyczne określenie na tą przypadłość brzmi: "Niewydolność szyjki macicy". Byłam na przedbiegach, a tu taka informacja. Buło to dla mnie jak kubeł zimnej wody, w zimny dzień. Sparaliżowało mnie. Okropnie bałam się, że nie donoszę ciąży, że urodzę za wcześnie, a co najgorsze, że utracę dziecko...W pierwszym trymestrze miałam też zdiagnozowanego torbiel na jajniku. Podobno to powszechne zjawisko w początkowym etapie ciąży. Leczenie polega zazwyczaj na obserwacji, a torbiel z reguły samoistnie się wchłania w przeciągu ok. 2 tygodni. Całe szczęście u mnie tak było, jednak musiałam żyć dwa tygodnie w niepokoju. Otrzymać 2 złe wiadomości jedna po drugiej? Nie życzę nikomu. Do dziś pamiętam słowa ginekologa:

- Skróciła się Pani szyjka. Niedobrze. Ooo i mamy torbiel na prawym jajniku.

I tyle! Żadnych wyjaśnień, czy słów na uspokojenie. Zabrzmiało to groźnie. Wyszłam z gabinetu ze łzami w oczach, a w drodze do domu pękłam i płakałam. Dopiero po czasie i po zaczerpnięciu kilku opinii z internetu trochę się uspokoiłam. Ze względu na skróconą szyjkę musiałam się oszczędzać. Nie wolno mi było się stresować, dźwigać ciężkich rzeczy (nawet zgrzewka wody mineralnej to kategoryczny zakaz), za dużo spacerować. Miałam leżeć i dbać o siebie. A gdzie tam rozwiązanie? Liczyłam dni i tygodnie. Z każdym następnym byłam nieco spokojniejsza, ale nie spokojna.

ZMIANY?

        I trymestr ciąży nie oznacza jeszcze wielkich zmian fizycznych. Nie wiem jak to wygląda u innych kobiet, ale ja niewiele przytyłam, a brzuszek dopiero pod koniec trymestru lekko zaczął ujawniać się światu. Powoli zaokrąglał mi się również biust, z czego akurat byłam zadowolona. W normalnych warunkach mam raczej sportowy rozmiar, więc taki rozwój wydarzeń był korzystny nie tylko dla mnie ale i dla mojego męża :) Powoli dochodziło to wszystko do mnie. I choć planowałam ciążę byłam podekscytowana jak małe dziecko, niecierpliwa i pełna lęku co to będzie dalej...

OBJAWY:

           Kiedy zaszłam w ciąże zaczęłam dokształcać się na ten temat z różnych źródeł. Byłam nieźle oczytana. Wiedziałam jakie są typowe objawy ciąży, itp. Obserwowałam siebie z podwójną uwagą, ale nic się nie działo. Z tych wszystkich typowych symptomów ciąży niewiele u siebie odnotowałam. Nie wymiotowałam, a same mdłości były dość łagodne i pojawiły się dopiero po kilku tygodniach. Nie miała m też zbytnich wahań nastroju (choć nie powiem, czasem się zdarzały i nie było wtedy wesoło mężowi). Choć nie chcę to jednak muszę przyznać, że wykorzystywałam swój stan i wiele wtedy zwalałam na hormony. Czy faktycznie to one były winne? Ciężko stwierdzić :)

CO NA SIEBIE WŁOŻYĆ?

           Z racji niewielkiej zmiany swojej wagi nie miałam jeszcze problemu typu: co na siebie włożyć? Nosiłam się tak jak do tej pory. Nie miałam w zwyczaju ukrywać brzuszka pod szerokimi bluzami. Bo i po co? Byłam jednak nie pocieszona z jednego faktu...Należę do kobiet, które kochają szpilki! Wysokie obcasy mogłabym nosić zawsze i wszędzie. Nie odczuwałam jeszcze dyskomfortu. Nie bolały mnie plecy ani nogi, więc czemu miałabym sobie odmawiać przyjemności noszenia tego typu butów? No właśnie niestety musiałam. Kiedy stwierdzono u mnie tą całą niewydolność szyjki macicy postanowiłam nie ryzykować. Oszczędzałam się na każdym kroku. Zrezygnowałam więc z butów na obcasie na rzecz płaskich czułenek. Trochę śmiesznie i nieswojo się czułam, ale po czasie przyzwyczaiłam się i do tego. Czego nie robi się dla tego małego bobaska :)

ZACHCIANKI - JAKA PŁEĆ?

         Kobiety w ciąży mają ten plus, że ich zachcianki kulinarne są uzasadnione i wybaczane. Pierwszy trymestr mijał, a ja czekałam na jakąś. I? Nic z tych rzeczy. Nie wykazywałam  żadnych szczegółowych preferencji. Nurtowało mnie jeszcze jedno. Płeć dziecka. Bawiłam się w zgadywanie analizując to co jadłam. Mówi się, że kiedy kobieta w ciąży woli słodkie smaki będzie dziewczynka, kwaśne zwiastują chłopca. Tylko co jeśli je się wszystko? Na sprecyzowanie płci przez ginekologa było jeszcze stanowczo za wcześnie. Przynajmniej takiego zdania był lekarz, do którego wówczas chodziłam. Odnosiłam wrażenie, że nie należał on do tych lekarzy, co to przepowiadają płeć maleństwa, gdy jest ono jeszcze w brzuszku mamy. Zostało mi czekanie...czekanie i czekanie.

BADANIA PRENATALNE

         Pod koniec trymestru zostałam również skierowana na tzw. badania prenatalne. Są to badania wykluczające poważniejsze schorzenia płodu, typu: rozszczep kręgosłupa, zespół downa, wady serduszka itp. Badania te nie są obowiązkowe i są niestety odpłatne (200 zł). Osobiście wolałam się jednak upewnić, że moja kruszyna będzie zdrowa, więc skorzystałam z wizyty. Muszę przyznać, że nie żałuję. Moje maleństwo zostało baaaardzo dokładnie przebadane i na szczęście było zdrowe :) Na badaniach prenatalnych pierwszy raz zobaczyłam jak mój bobas bryka w moim brzuszku. Czuł się tam całkiem swobodnie :) Badania te dawały też nadzieję na rozeznanie płci. Niestety była to tylko nadzieja. Płeć dziecka nadal pozostawała dla nas tajemnicą.


  
            Okres pierwszych trzech miesięcy ciąży był dla mnie czasem na pozamykanie wszelkich spraw formalnych związanych z moją pracą. Starałam się też jak najwięcej wypoczywać, choć przychodziło mi to z trudem. Jak tu leżeć i nic nie robić, kiedy człowiek całkiem dobrze się czuje? Jednak istniało ryzyko, że moja szyjka mogłaby nie wytrzymać. Najgorsze, że ta przypadłość nie boli i kobieta nie wie co i jak do puki lekarz nie zrobi oględzin. Trzeba się "byczyć" i mieć nadzieję, że będzie dobrze...



          

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Jadłowstręt !


...

          Jedzenie! Potrzeba, którą każdy z nas musi zaspokajać, by żyć. Jedna z wielu, ale jakże ważna. Co kiedy nie można jej zaspokoić?
Kiedy nie ma się ochoty na nic, bo zaraz napadają nas mdłości, jest nam słabo?
Kiedy nawet myśl o czymś do jedzenia napawa odrazą?
Co robić?

Mimo wszystko trzeba jeść!

Tylko jak?
...


          O ciąży i jej prawach wiedziałam niewiele, ale chyba jak każdy słyszałam o takich podstawach jak, m.in.:
  • poranne mdłości (które nie zawsze są tylko poranne:/ );
  • bóle podbrzusza;
  • wahania nastrojów;
  • ogólne osłabienie organizmu;
  • senność;
  • obrzęki stóp i rąk;
  • żylaki;
  • rozstępy;
         Pojawiają się nagle. Bez uprzedzenia. Jak szybko się pojawiają tak też znikają nie wiadomo kiedy. Trzy ostatnie symptomy pojawiają się (bądź też i nie) już w późniejszym etapie ciąży - zazwyczaj na finiszu i niestety zostają z nami nieco dłużej:/ Nie jest powiedziane, że każda kobieta będąc w ciąży uraczy wszystkich objawów. Bywa różnie. Są kobiety, które przechodzą ciąże (nie wiedzieć czemu) nadzwyczaj łagodnie. Myślę, że do takich kobiet zaliczam się też i ja!

       Od samego początku jakoś nie zaprzątałam sobie tym wszystkim głowy...no może poza jednym lub dwoma tematami: strasznie bałam się rozstępów i tego że będę miała mdłości, które zmuszą mnie do wymiocin  (przepraszam za słowo) w jakimś miejscu publicznym. Chyba spaliłabym się wtedy ze wstydu! Zawsze jak miałam gdzieś wyjść modliłam się, by nic takiego się nie stało. Sprawy na mieście załatwiałam w ekspresowym tempie i migiem do domciu...Na szczęście jakoś dawałam radę :) 

          Jak się pewnie domyślacie, np. po tytule dziś nie będzie o rozstępach (które mi niestety nie odpuściły). Dziś opowiem Wam nieco o mdłościach!

       Ta przypadłość niestety, ale również dopadła i mnie. Nie było to u mnie jednak takie złe jak sobie wyobrażałam. O ile z popularnymi mdłościami nie miałam większych problemów, tak strasznie dokuczał mi JADŁOWSTRĘT - tak to sobie nazwałam :) Można powiedzieć, że to taka łagodniejsza wersja mdłości. Moje dotychczas ulubione potrawy stały się najgorszym świństwem nie do przełknięcia. Czując zapach jedzenia robiło mi się dziwnie źle (ale nie tak, by zaraz zwymiotować). Po prostu coś odpychało mnie od zamiaru, by zjeść to czy tamto. Nie miałam apetytu, ale wiedziałam, że jeść muszę: dla swojego jak i głównie dla dobra dziecka. Do zjedzenia czegokolwiek zazwyczaj musiałam się zmuszać (jakby to ode mnie zależało mogłabym nie jeść, ale bobasek rosnąć musiał). Szykując sobie jakikolwiek posiłek najpierw stawałam przed lodówką i wąchałam dany składnik. Jeżeli nic się nie działo z moim organizmem (był to cud) pałaszowałam go na śniadanie czy kolację. Codziennie było to coś innego. Czasem coś, co mogłam jeść jednego dnia zupełnie nie podchodziło mi dnia następnego. Nawet coś co rankiem było smaczne wieczorem już takie nie było. Rytuał więc musiałam powtarzać monotonnie każdego dnia po kilka razy. Czasem nawet w myślach robiłam selekcję składników. 
          Najgorsze jednak były obiady. Gotowanie stało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Czasem jadaliśmy z mężem dwa zupełnie różne posiłki, bo ja nie przełknęłabym tego co zazwyczaj gościło w naszym menu, a co jemu smakowało. Ugotować jednak musiałam obie potrawy. O ile ze swoimi daniami nie miałam problemów tak te dla męża były moimi małymi koszmarami. Przyrządzałam je zawsze przy otwartym oknie (miałam możliwość szybkiego dotlenienia się, a i zapachy nie były takie uciążliwe). Oddychałam z ulgą, kiedy już znikały w brzuszku męża.

        Jadłowstręt towarzyszył mi przez prawie cały 1 trymestr ciąży. Dopadł mnie w ok 8 tygodniu i został ze mną do ok 13 tygodnia ciąży. Niby nie długo, ale jednak wtedy trwało to dla mnie całą wieczność.

       Raz jednak nie uniknęłam najgorszego...zwymiotowałam :( Na moje szczęście byłam wtedy w domu. Postępując zgodnie ze swoim zwyczajem jakimś cudem miałam ochotę na kanapki z pomidorem. Kanapki więc sobie zrobiłam i z ochotą zjadłam. BŁĄD! Pomidor zupełnie mi nie podpasował - do dziś zastanawiam się dlaczego ;). Już po 5 minutach wylądował w ubikacji, a ja poczułam się znacznie lepiej. Co ciekawe już do końca ciąży nie miałam ochoty na pomidory.

       Jadłowstręt to nic miłego. Trzeba uważać co się je, ale i tak uważam, że to znacznie lepsze niż ciągłe torsje. Mogą one doprowadzić do groźnego dla organizmu odwodnienia, co może skończyć się nawet wizytą w szpitalu:/ Nie zazdroszczę tym wszystkim biednym kobietom, które przechodzą pierwsze tygodnie ciąży znacznie gorzej niż ja. Z tymi wszystkimi objawami :/ Jestem wobec nich pełna podziwu! 

      Plusem tej całej naszej większej bądź mniejeszej kobiecej męczarni związanej z jedzeniem jest to, że mimo, iż domek dzidziusia  (czyt.brzuszek) rośnie waga stoi w miejscu :) 


      


piątek, 4 kwietnia 2014

Alarm! + utrata pracy :(



         Ciąża przebiegała pomyślnie, a w pracy też nie najgorzej było. Jednak nic co piękne nie trwa wiecznie. Zaczęło się niespodziewanie. Był to weekend, a ja byłam w 7 tygodniu ciąży. Nie czułam się źle ani nic z tych rzeczy. Po prostu stało się nie wiadomo czemu...

        Dzień mijał spokojnie. Do czasu :/ Wzięłam standardową kąpiel i się zaczęło...dostałam lekkiego plamienia/krwawienia. Myślę sobie: to chyba normalne w początkowym etapie ciąży? W ten czas byłam już nieco oczytana w kwestii ciążowej, więc wiedziałam, że mniej więcej w tym etapie ciąży w jakim się znajdowałam zarodek zagnieżdża się w macicy czemu mogą towarzyszyć plamienia lub lekkie krwawienia. Jest to jak najbardziej normalne! Nic mnie nie bolało, więc uspokoiłam się i kontynuowałam rutynę dnia codziennego. Niestety jeszcze tego samego dnia (po 1-2 godz. później) znów krwawiłam...tym razem mocniej. Byłam już mocno zaniepokojona i przestraszona. Mąż zadzwonił do szpitala (był weekend, więc tylko taka opcja nam zostawała), a ja na samą myśl o tym spanikowałam i zaczęłam płakać. Łzy same leciały mi po policzku. Ze strachu przed szpitalem czy o dziecko? Poniekąd jedno i drugie. Kazano nam od razu przyjechać, więc tak też zrobiliśmy. Oboje roztrzęsieni, choć ja zdecydowanie bardziej. Nie pamiętam wiele. Wiem, że szłam za mężem jak otępiała.

Wizyta w szpitalu? KOSZMAR !!!

Oporna rejestracja. Niesamowity, dłuuuugi czas oczekiwania na lekarza. Najpierw zaprowadzono nas pod zły gabinet, kiedy w końcu trafiliśmy pod ten właściwy nastała kompromitująca wizyta u lekarza...Jeszcze nigdy nie czułam się tak nieswojo. Lekarz był niezwykle oschły i nie przyjemny. Jakby był zły, że zakłócamy mu czas w weekend. Miałam wrażenie, że przyjmuje mnie z łaski, że ma mnie za jakąś wariatkę z paranoją. I gdzie tu etyka lekarska i powołanie? Straszna ta nasza służba zdrowia ale co zrobić? Najlepiej chyba nie chorować ;/ Dopiero po pewnym czasie, po przebadaniu mnie i zrobieniu wywiadu coś się jakby zmieniło i lekarz stał się człowiekiem. Chyba zrozumiał, że to moja pierwsza ciąża i że miałam prawo tak a nie inaczej zareagować...Zostały przepisane mi tabletki o wdzięcznej nazwie Duphaston. ZALECENIE: oszczędzać się. Tymczasowy zakaz pracy przez co najmniej 1 tydzień. Lekarz zapytał mnie:
-  Chce Pani na ten czas zostać w szpitalu?
Że co? Nigdy w życiu!!!
- Jeżeli to niekonieczne to wolałabym wrócić do domu.
Nie wiem dlaczego, ale jakby ucieszyła go moja odpowiedź i powiedział:
- W porządku. Proszę zatem zażywać tabletki i nie przemęczać się. Nic więcej nie możemy poradzić na tym etapie ciąży.
         Po około 20 minutach (które trwały wieki, zwłaszcza dla czekającego w korytarzu męża) opuściłam gabinet spokojniejsza. Uspokoiłam męża, przedstawiając mu co i jak. Odetchnęliśmy z ulgą. Ja wiedziałam jednak, że to jeszcze nie koniec - czekało mnie starcie w pracy. Jak tu wywalczyć tydzień laby (a może i dłużej) kiedy pracuje się na zlecenie? Moje zatrudnienie wisiało na włosku. Wiedziałam o tym doskonale i można powiedzieć, że nie myliłam się. Ale o tym za chwilę...

        Wracając do wizyty w szpitalu...jedyną przyjemną rzeczą była możliwość zobaczenia na USG naszej małej kruszynki :) W ten czas biło już u niej małe serduszko! Cudownie było ją znów zobaczyć. Taką małą, bezbronną, niczego winną istotkę, której życie stało się już zagrożone :(

         Z nowym tygodniem powróciliśmy do rzeczywistości, która dla mnie nie była już taka sama. Wszystko zmieniło się o 180 stopni. Zaraz w poniedziałek, wczesnym rankiem, zadzwoniłam do pracy oznajmiając, że dowiedziałam się, iż jestem w zagrożonej ciąży co oznaczało, że do końca tygodnia (co najmniej) nie będzie mnie w pracy. Informacja ta została przyjęta nadzwyczaj spokojnie i bez emocji (nikt wcześniej nie wiedział w pracy o moim stanie). Troszkę mnie to zdziwiło i zaniepokoiło. Praca była na zlecenie. W każdej chwili mogli mi podziękować. Bałam się, że już tam nie wrócę. Z jednej strony chciałam pracować, z drugiej nie chciałam niepotrzebnie narażać swojego dzidziusia. Miałam nie mały dylemat. Mąż cały czas odradzał mi powrót do pracy. Mówił:
- Kochanie ja pracuję. Puki co stać nas na dziecko. Nie martw się utrzymam Was.
Miałam znów być na utrzymaniu? Byłam między przysłowiowym młotem i kowadłem. No bo co jeśli wróciłabym do pracy a z dzieckiem by się coś stało? Nie wybaczyłabym sobie tego i nie oczekiwałabym, tego również od męża. Odpowiedziałam:
- Wiem, że nas stać ale nie chcę utknąć w domu już teraz. Sama nie wiem co robić :(

          Na rozwiązanie problemu nie musiałam długo czekać. Nie minął jeszcze nawet tydzień, a  mi podziękowano za współpracę. Co za bezduszność! Czego się spodziewałam? Na pewno liczyłam na trochę więcej taktu z ich strony. No ale w końcu świat biznesu nie rządzi się takimi prawami...

             I tak właśnie stałam się na powrót bezrobotną, a w dodatku ciężarną, na utrzymaniu męża :/

środa, 2 kwietnia 2014

Test na II - ciąża?



          Odkąd zaczęliśmy nasze starania o dziecko nie przestawałam myśleć, że może to już? Zaczęłam popadać w jakąś paranoję...Jeżeli miesiączka spóźniała mi się nawet o 1 dzień byłam pełna nadziei, ekscytacji i niepokoju zarazem. Robiłam test za testem za każdym razem kiedy zauważyłam u siebie jakiś (choćby najmniejszy) znak, który mógł zwiastować ten upragniony przeze mnie stan. Głupia i nie doświadczona nie miałam pojęcia, że aby test był wiarygodny trzeba go wykonać w odpowiednim czasie. Oznaczało to czekanie, na które ja nie miałam ochoty.

        Raz miałam przeczucie: teraz na pewno jestem w ciąży! 

        Wielkimi krokami zbliżał się sylwester. Mieliśmy w planach imprezę w gronie przyjaciół. Zapowiadało się bardzo ciekawie. Miał być alkohol, zabawa, tańce itd. Na wykonanie testu ciążowego było jeszcze za wcześnie (zdążyłam się już podszkolić na swoich wcześniejszych błędach). Nawet miesiączka jeszcze miała czas. No ale my kobiety czasem polegamy na swoim tzw. instynkcie (przeczuciu/intuicji). Zwał jak zwał. W każdym razie zdałam się właśnie na swoje przeczucia. W tę wyjątkową sylwestrową noc odmówiłam sobie alkoholu (nie chciałam mieć później do siebie pretensji). Przestałam też palić (tak przyznaję się popalałam). Co za męczarnia, a to tylko kilka dni. Choć pokusy były na wyciągnięcie ręki trwałam w swoim przekonaniu. Nie złamałam się. Minęło kilka dni...Nastał planowany termin miesiączki i...no co? Punktualna jak nigdy :/ W takim wypadku o ciąży nie było mowy, a robienie testu było by zupełną głupotą. Wtedy uświadomiłam sobie, że tego kobiecego przeczucia to chyba u mnie brak.

          Wszyscy dookoła mówili mi bym wyluzowała. No ale jak, kiedy to może się stać w każdej chwili (a okazji było nie mało).

           Miałam jeszcze kilka nietrafionych podejść. Testy ciążowe zadomowiły się w mojej kosmetyczce na dobre. Zawsze miałam jakiś w pogotowiu. W końcu odpuściłam. Dotarło do mnie, że miałam niepotrzebne tzw. "parcie na szkło".

        Mniej więcej w tym samym czasie co rozpoczęłam swoje starania o dziecko zaczęłam rozwijać skrzydła w sferze zawodowej. Znalazłam swoją pierwszą pracę (na zlecenie ale zawsze to lepsze niż nic). Byłam ledwo po skończeniu studiów i w końcu mogłam zarabiać na siebie. Nie jestem zwolenniczką przekonania, że kobiety powinny siedzieć w domu przy garach, brudach i dzieciach. O nie nie.

          Powróciłam do popalania papierosów. Co za ulga! Kiedy nadarzała się okazja nie odmawiałam sobie także alkoholu (w małych ilościach, bo jakoś tak szczególnie nie przepadam). I tak powoli zbliżały się moje urodziny. W pracy coraz lepiej i pewniej się czułam. Choć to nie była praca moich marzeń otwierały się przede mną nowe możliwości.
Czego chcieć więcej?

         Na urodzinach skromnie bo skromnie ale trochę się pobalowało. Był alkohol i papierosy. A co tam. W końcu trzeba żyć normalnie. Aż pewnego dnia przestały "smakować" mi papierosy (nie żebym wcześniej się nimi zachwycała). Stwierdziłam, że chyba znów trochę przesadzam, choć cicha nadzieja gdzieś z tyłu głowy się tliła...Jakaś część mnie podpowiadała: zrób test. Zrobiłam. Choć bez większych nadziei. 5 minut trwało chyba z godzinę. 
I w końcu...
już...
no i...
du_a jedna kreska. 
Test powędrował do śmieci, a ja z lekkim zawodem powróciłam do codzienności. Coś jednak nie dawało mi do końca spokoju. Nie potrafiłam przestać myśleć o tamtym teście. Minął dzień, może dwa. Może nie każdemu się to spodoba ale tak. Odkopałam ten stary test ze śmieci i wiecie co? Zobaczyłam ledwie zauważalną drugą kreskę. Myślę sobie: Nie możliwe. Zaczęłam żyć ostrożniej (mniej papierosów i alkoholu).

         Po pewnym czasie dopadło mnie jakieś choróbsko. Musiałam odwiedzić lekarza (jak ja tego nie lubię). Wiedziona jakimś tajemniczym przeczuciem przed wizytą u lekarza powtórzyłam test. Na co liczyłam? Nie mam pojęcia, ale nogi miałam jak z waty. Mąż był w ten czas w domu (taka jego praca, że mógł sobie na to pozwolić). Już po 3 minutach było pewne...
II KRECHY...
JESTEM W CIĄŻY!!!
Czy się cieszyłam? Może choć w ten czas górę wziął niepokój sama nie wiem przed czym. I jak tu oznajmić nowinę mężowi? W szoku podreptałam do niego, wzięłam za rękę i powiedziałam: 
- Chodź, coś ci pokażę. 
Wiedział, że robiłam test, więc spodziewał się po co go ciągnę do łazienki. Kiedy zobaczył dwie magiczne kreski zapytał:
- I co to znaczy?
Ja na to...
- Jestem w ciąży. Będziemy mieć dziecko.
Jego reakcja nie była jak z filmu, ale i tak nie zapomnę do końca życia jego miny. Ten strach zmieszany z niedowierzaniem i radością. Bezcenne.

         Poszłam rozentuzjazmowana do lekarza rodzinnego. Zalecono mi kurację domowymi sposobami (picie herbat ziołowych, jedzenie miodu, leżenie w łóżku). Po tygodniu wróciłam do siebie. W między czasie umówiłam się na wizytę u ginekologa, żeby potwierdzić wynik testu. Wizyta nie przebiegła jednak po mojej myśli.
  
        Do ginekologa wybrałam się razem z mężem, który czekał na mnie cierpliwie w korytarzu. Miło z jego strony :) Lekarz mnie zbadał, zrobił USG i powiedział:
- No coś tu jest. Widzi Pani tą kropkę? O tutaj. Ale to za wcześnie bym ciążę potwierdził. Proszę przyjść za 2 tygodnie.
I to wszystko! Nic o witaminach dla kobiet w ciąży, o oszczędzaniu się, diecie. Sama wpadłam na to by zacząć brać kwas foliowy (Dziewczyny nie zapominajcie o nim! Zaleca się jego stosowanie nawet 3 m-ce przed planowaną ciążą. Nawet Twój partner może go zażywać!).

        Po 2 tygodniach życia w niepokoju czekała mnie kolejna wizyta. Tym razem poszłam sama...
i....
CIĄŻĄ POTWIERDZONA !!!
HURA!!! 
4 Tydzień.
Zostały mi zlecone do wykonania podstawowe badania (morfologia, grupa krwi, mocz). Na następnej wizycie (po 3 tygodniach), kiedy już odebrałam wyniki wydano mi kartę ciąży, z którą rozstałam się dopiero w dniu porodu.

         Informacja o mojej ciąży szybko rozeszła się w kręgu rodzinnym jak i po znajomych.
         
        Choć ciąża była planowana, to każdy test = stres i adrenalina!