Translate

piątek, 5 grudnia 2014

Liebster Blog Awards - szok:)



Witam :)

Dzisiejszy post będzie odbiegał nieco od ogólnej tematyki bloga.
Ku memu wielkiemu zaskoczeniu zostałam nominowana do Liebster Blog Awards.

 Zaszczyt ten uczyniła mi Mommy to be! :)

 ...


Zasady nominacji:
Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonywaną pracę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował!

...

Serdecznie dziękuję i zabieram się do odpowiedzi.



1. Najpiękniejsza, jak do tej pory, chwila ciąży/macierzyństwa to...mam kilka takich chwil, jednak z okresu ciąży nigdy nie zapomnę chwili kiedy test ciążowy potwierdził, że się udało, oraz pierwszych wyczuwalnych oznak życia  dziecka w brzuchu (tzw. kopniaki i inne). Z okresu macierzyństwa: pierwsze "mama" z ust córki :D

2. Kiedy chce mi się pić najczęściej sięgam po...to co akurat mam w domu. Zazwyczaj jest to po prostu woda mineralna niegazowana, choć ostatnimi czasy popijam coca colę (rekompensuję sobie chyba braki z czasów ciąży i karmienia piersią :))

3. Wakacje marzeń spędziłabym...z mężem w ciepłych krajach w jakimś ekskluzywnym hotelu z basenem i  darmowymi drinkami ;p Taka romantyczna spóźniona podróż poślubna..

4. Na obiad najchętniej jem...frytki z rybą i surówką z marchewki, a do tego zimna coca cola! 

5. Film, do którego wracam często i chętnie, to...Piąty element z Brusem Willisem oraz Avatar.

6. Imię mojego dziecka/imiona moich dzieci to...a wybrałam/wybraliśmy je ponieważ...Na razie jestem mamą córeczki Martyny. Imię wybrałam głównie ja, ale jakby nie było zapytałam męża o zdanie - nie miał nic przeciwko;) Zainspirowała mnie reklama, którą kiedyś oglądałam będąc jeszcze w ciąży z Martyna Wojciechowską w roli głównej. To był impuls. Pomyślałam Martyna...ciekawe imię dla córeczki. A może ona też będzie taka przebojowa jak jej imienniczka Martyna Wojciechowska? Już teraz mogę stwierdzić, że córcia charakterek ma!

7. W telewizji najczęściej oglądam...reklamy bo wszędzie ich pełno! A tak na serio to jakieś ciekawe filmy, których jeszcze nie widziałam lub których fabułę warto sobie czasem odświeżyć. Ostatnio też wzięło mnie na oglądanie Top Model, ale już po sezonie więc...tylko sama nie wiem co mnie pokusiło akurat na to show - chyba Mateusz Maga i Góral mnie zaintrygowali (kto oglądał ten wie o kim mowa:))

8. Co mi daje blogowanie? Wielką satysfakcję. To moje hobby, choć tego bloga założyłam z myślą o córce, że może jak będzie starsza będzie chciała wiedzieć jak to było kiedyś, więc dam jej adres do bloga i sobie poczyta :) Z hobby związany bardziej jest mój drugi blog FanatykaKosmetyka - zainteresowanych zapraszam :)

9. Gdybym wygrała tysiąc złotych, z pewnością kupiłabym...tylko 1000? ;/ No cóż pewnie przeznaczyłabym to na to co zazwyczaj lubię czyli ciuchy i kosmetyki. Nie zapomniałabym też oczywiście o swoich najbliższych - każdy dostałby ekstra kieszonkowe :D

10. Mój stosunek do smoczków dla dzieci...jest ambiwalentny. Moje dziecko w smoczku się nie zakochało, ale przyznaję, że próby podawania były. Obecnie  ssie paluszek jedynie przed snem...co lepsze? Trochę się naczytałam i sama nie wiem. Wychodzę z założenia, że kiedyś smoczków nie było, a dzieci były od zawsze, więc jeśli moja córcia woli paluszki to czemu nie.

11. Największe szaleństwo popełnione przeze mnie w wieku dziecięcym, to...chyba nie popełnienie żadnego szaleństwa :(



To już koniec. Mam nadzieję, że miło się czytało? :) 

Przechodzę do trudniejszej części: tworzenie 11 pytań i nominacji 11 osób ;/


Moje pytania:

1. Odkąd zaszłam w ciąże/zostałam mamą brakuje mi...
2. Życie zaskoczyło mnie...
3. Jeśli miałabym wybrać pieniądze czy zdrowie postawiłabym na?
4. Co robię tylko dla siebie, by poczuć się kobieco?
5. Najgorszy moment z czasów dzieciństwa, o którym nie mogę zapomnieć to...
6. Uwielbiam...
7. Kiedy jestem samotna potrzebuję...
8. Dlaczego udzielam się poprzez blogowanie?
9. Czy spotykając bezdomnego/ubogiego potrafię pomóc czy przechodzę obojętnie?
10. Za co cenisz swoich rodziców?
11. Kiedy zostałam mamą zrozumiałam, że...


Do odpowiedzi na nie zapraszam i nominuję w szczególności:

Z życia wzięte

oraz
każdą niewymienioną przeze mnie osobę, która jakimś cudem przeczytała ten post ma ochotę odpowiedzieć na moje pytania :)



Jeszcze raz serdecznie dziękuję osobie, która mnie nominowała. Świetnie się bawiłam czego także życzę nominowanym przeze mnie uczestnikom :)

Do niczego nie zmuszam ale jeśli masz czas i chęci by odpowiedzieć na moją nominację daj znać, a chętnie poczytam Twój Liebster Blog Awards

Pozdrawiam ;*




piątek, 21 listopada 2014

Szpital po porodzie - 3 dniowy maraton





Nasze długo wyczekiwane dziecko jest już z nami na świecie. 

MARTYNA! 

             Imię wybraliśmy z mężem już dawno - zaraz jak padły przypuszczenia, że może to być dziewczynka. Czyli jednak lekarz miał racje. Ziarenko kawy jak nic!
Piękna, zdrowa córcia - 55 cm wzrostu, 3,33 kg. 


            Zanim jednak w pełni mogłam odetchnąć i poczuć się swobodnie sama ze sobą jak i z dzieckiem  musiało upłynąć trochę czasu. Czekał mnie 3 dniowy pobyt w szpitalu. Nie cierpię szpitali więc tym bardziej nie uśmiechało mi się tu zostawać. Jest ze mną moją córcia, więc myślę: dam radę. Co może być nie tak?

      Pierwsza noc po porodzie byłaby nawet całkiem przyjemna, gdyby nie jeden fakt - moja współlokatorka!
         Dziecko zabrały pielęgniarki bym mogła nieco wypocząć. Po tych wszystkich emocjach związanych z porodem i kontaktem z dzieckiem już nie mogłam się doczekać chwili relaksu i snu. Niestety o śnie mogłam jedynie pomarzyć. Jeszcze nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek tak głośno chrapał, a tym bardziej kobieta. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. W końcu nad ranem ok 3,30 padłam w wycieńczenia, a tu godzina 5,00 pobudka. Pielęgniarki przywożą dziecko lokatorki, a ta w szoku.
      Czy moje też przywiozą? Czy może jeszcze dają poleżeć? A jednak...jest i moja córcia.Wymyta , spokojna i taka malutka. Nie mogłam od niej oczu oderwać. Pierwszego dnia po porodzie przyszedł oczywiście tata Martynki. Był przeszczęśliwy. Od razu chciał potrzymać małą na rękach, mimo iż trochę się bał, by nie zrobić jej krzywdy.

             Kolejne dwa dni przeleciały tak szybko, że aż sama się zdziwiłam. Miałam wiele pytań ale też w wielu sytuacjach radziłam sobie instynktownie. Nie bałam się pierwszy raz rozebrać czy przewinąć swojej córci. Najgorsze jednak były próby przystawiania do piersi. Myślałam, że nigdy nam się to nie uda. Moje sutki nie chciały współpracować, Martynka się niepokoiła, a ja się denerwowałam. Poza tym dobijało mnie to, że niektóre świeżo upieczone mamy na oddziale "biegały" z odciągniętym mlekiem w butelce, a u mnie nic. Siara się sączy a mleka jak nie było tak nie ma. W końcu po kilku lub nawet kilkunastu podejściach i instruktażach wiedziałam mniej więcej co i jak powinnam robić, a córcia bardzo szybko się uczyła. Mleko przyszło, ale dopiero jak byliśmy już w domu :)

               Podczas mojego 3 dniowego pobytu w szpitalu odwiedzili mnie wszyscy najbliżsi. I choć jeszcze w ciąży mówiłam, że nie chcę odwiedzin w szpitalu, że dopiero w domu jak ochłonę, tak teraz jestem szczęśliwa, że było inaczej.
 
              Ostatecznie 3 dni minęły nawet nie wiedziałam kiedy. Wszystko było ok zarówno z dzieckiem jak i ze mną, więc dostałam wypis do domu. Co za ulga, radocha i ekscytacja...Spakowałam torbę, ubrałam dziecko i jadę przeszczęśliwa z córcią do swoich 4 kątów.

W końcu !




środa, 1 października 2014

Od okruszka do maluszka - poród




           Dzień 24 października 2013 zapamiętam do końca życia. Byłam 3 dni po wyznaczonym przez ginekologa terminie porodu. Na jego polecenie wstawiłam się w szpitalu na kontrolę. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Czy zostanę w szpitalu na obserwacji? Czy może podepną mi kroplówkę z oksytocyną i będę mogła rodzić? Pytań było wiele. Stresu też nie brakowało. Ale po kolei....

          O godzinie 9tej  pojechałam z mężem do szpitala. Zabrałam ze sobą (tak na wszelki wypadek) spakowaną torbę. Ok. godziny 10tej zostałam przyjęta na porodówkę. Przebrnęłam przez ogrom papierkowych spraw: podpis tu, podpis tam. A jeszcze proszę wypełnić ankietę, a tu proszę zapoznać się z informacją. Plan porodu - ma pani? O matko ile tego było. Cieszyłam się, że przybyłam na porodówkę bez akcji porodowej. Nie wiem jak pomiędzy skurczami można było by na to wszystko odpowiedzieć. Na niektóre pytania (aż wstyd się przyznać) nie znałam odpowiedzi. 
- Data pierwszej miesiączki? 
A kto to by pamiętał. 
- Choroby w rodzinie? Miała Pani jakąś operację? 
- Tak na nodze :p 
- Nie, nie. Chodzi o zabieg w okolicy brzucha: wyrostek itp.
- A to nie :)
- Poród rodzinny? 
- Tak
I tak bez końca

...

         Po całej tej niekończącej się biurokracji w końcu przystąpili do działania. Zmierzono mi częstotliwość skurczów i ruchy płodu. Nic nie czułam. Dziecko dotąd bardzo ruchliwe jakby zamarło. Zapis nie zwiastował porodu.Wezwano lekarza ginekologa. To on miał osądzić co ze mną dalej będzie. Poród? Czy może oddział patologi i obserwacja?
- Proszę się rozebrać. A właściwie to może się Pani przebrać...
- Gdzie mogę zostawić rzeczy?
- Tam jest szafka...spokojnie...jak będzie Pani gotowa proszę przyjść.
No jasne przecież czym miałabym się denerwować? Dawno tak nie trzęsły mi się ręce. Ciuchy wypadały na ziemię zamiast zostać w szafce. W końcu...udało się. Wychodzę ubrana w koszulę jaką wyznaczyłam sobie do porodu. Wydaje się jakaś skąpa choć w cale taka nie była.
         Po jakimś czasie słyszę lekarza, który mówi:
- Rozwarcie na 4 cm. Szyjka miękka. Dobrze.
I w końcu też słyszę upragnione słowa: DO PORODU!
O matko czyli jednak dziś :)

         Minęła godzina może 1,5 wypełnione obserwacją, badaniami, wywiadem. W końcu mogłam poinformować męża, który czekał przez ten czas w poczekalni, że zaczęło się.
Myślałam, że mąż wejdzie i razem będziemy czekać...niestety myliłam się
- Może Pan jechać do domu. Wezwiemy Pana kiedy zacznie się na poważnie.
Że co? I to ma być poród rodzinny? Za nic nie chciałam zostać sama. Moja panika została jednak zagłuszona innym uczuciem. Ekscytacja. Dziś zobaczę moje maleństwo :D 

          Podpięta pod kroplówkę i kolejną aparaturę. Wykonywany mam test na oksytocynę.  Leże godzinę i czekam wymieniając sms-y z mężem o postępie porodu. Na szczęście test wypadł dobrze więc po 1,5 godzinnym czasie oczekiwania w końcu pojawia się mój mąż. Ledwo zdążył na całą akcję porodową. Na szczęście od tej pory był przy mnie . Masował mi plecy, schładzał czoło i pytał:
- Wszystko w porządku? Mogę jakoś pomóc? Co mam robić?
Po jakimś czasie jednak jego pytania zaczęły mnie męczyć i drażnić do tego stopnia, że w końcu mówię:
- Kochanie nie pytaj mnie o nic, bo ci nie odpowiem. Mów do mnie krótko i zawsze twierdząco!
Tak też zrobił, a mi ulżyło :) W końcu jego słowa zamiast mnie irytować dodawały otuchy, sprowadzały na ziemię, np. kiedy zapominałam o oddechu on mówił:
- I oddech. Głęboko.
Prawdę mówiąc oddychanie w cale nie było takie proste jak to czasem widzimy we filmach. Przynajmniej nie u mnie. Na szczęście udało mi się wypracować własny system oddechów, który bardzo ułatwił mi przebrnięcie przez uciążliwie bolesne fazy skurczów. Kiedy jednak myślałam, że najgorsze mam już za sobą pojawiał się kolejny skurcz jeszcze bardziej intensywny.
- Może chce się Pani położyć? - słyszę słowa położnej
- O nie, nie. Tylko nie leżeć
Po chwili słyszę:
- Proszę iść zrobić siku!
- Ale mi się nie chce.
- Musi Pani, bo za chwilę będziemy rodzić.

            Dreptam więc do łazienki, a co trzy kroki robię postój, bo skurcz łapie niemożliwie mocno. Mąż sunie po cichu za mną pchając kroplówkę. Udało się. Siku zrobione, więc wracam. Ostatecznie kładę się na łóżko i słyszę spokojny głos położnej, która tłumaczy mi co i jak mam robić. Pomiędzy jej słowami słyszę moje:
- Dobrze. Rozumiem. O nie skurcz. Aha. Tak słyszałam.
Poród od tej chwili nie był już dla mnie straszny ani bolesny. Kiedy w końcu zobaczyłam główkę swojego dziecka zapomniałam o wszystkim. Poczułam coś niesamowitego, czego nie potrafię nawet opisać. 
Już . Poród za mną.

           Nie krzyczałam. Parłam z całych sił i oddychałam głęboko, by dziecko było wystarczająco dotlenione. W końcu ją widzę. Moją małą córeczkę. Jakie śliczne maleństwo i takie bezbronne. A jakie ma długie paznokietki :)
- Proszę spojrzeć. Dziewczynka! Widzi Pani jaka silna?
- No jasne, że widzę.

Patrzę, ale chyba jeszcze nie wierzę...24.10.2013 godz.15.50




 JESTEM MAMĄ !!!
 :D






wtorek, 26 sierpnia 2014

III trymestr





         Lato w pełni. W pełni też była moja ciąża. Do rozwiązania zostawało już tylko 3 miesiące. Z jednej strony to już na prawdę nie długo z drugiej znów okres ten strasznie zaczął mi się dłużyć. Mój brzuszek stawał się coraz większym brzuchem. Z każdym kolejnym dniem ciąży było mi coraz gorzej się poruszać. Zaczęłam tęsknić za tak prostymi czynnościami, jak np. wiązanie sznurowadeł w butach, czy schylenie się po upadłą rzecz (a spadało mi ich w ten czas niesamowicie dużo i często). Będąc w zaawansowanej ciąży można poniekąd zrozumieć trud z jakim zmagają się Ci bardziej otyli ludzie. Na prawdę nie ma czego zazdrościć :/ Dobrze, że u nas ciężarnych ten nadmiar kilogramów jest tymczasowy....

ANEMIA

           W okresie III trymestru trochę słabo się czułam. Ciągle chciało mi się spać. Myślałam, że to normalne. Że mój organizm zbiera siły na poród, że nie ma czym się przejmować. Jak się później okazało  nie było to normalne. Dopadła mnie niestety lekka anemia. Podstawowe badania krwi wykazały u mnie niedobór żelaza. Byłam na pograniczu. Okazało się, że suplementy, które wówczas zażywałam nie wystarczały na pokrycie potrzeb moich i dziecka. Mała istotka "wysysała" ze mnie ile się dało :) Rosła, aż miło :) Na szczęście obeszło się bez większych komplikacji. Dodatkowa dawka żelaza w tabletkach i było ok.


WESELA

        III trymestr ciąży przypadł u mnie na miesiące: sierpień, wrzesień, październik. Planowany termin porodu wyznaczony miałam na 21 września 2013 roku. Z racji ciąży zagrożonej była to data raczej czysto orientacyjna. Spodziewałam się raczej szybszego rozwiązania. Jak było na prawdę? O tym innym razem :)
Sierpień przebiegł mi pod znakiem nauk w szkole rodzenia. Skupiona byłam na zdobywaniu informacji o porodzie. Zaczęłam też powoli kompletować wyprawkę dla bobaska. Zaznaczam słowo POWOLI :) W tym miesiącu zaczęłam przeglądać ciuszki, które dostałam od szwagierki oraz te, które zachowała moja mama z mojego dzieciństwa. Trzeba przyznać, że miałam w czym wybierać. 
            W tym miesiącu odbywało się także wesele od szwagra. Pojawił się problem: jaką sukienkę wybrać? Nie chciałam kupować niczego nowego. Po pierwsze było to trochę niepraktyczne, a po drugie nie uśmiechało mi się łażenie po sklepach i przymierzanie sukienek. Na moje szczęście w szafie miałam jedną perełkę, która idealnie się nadawała. Na pierwszy rzut oka może wyglądała niepozornie, ale z dodatkami, makijażem i fryzurą osiągnęłam całkiem zadowalający efekt.




 Co najważniejsze zestaw był wygodny na czym mi zależało. Trochę się pobawiłam, ale szaleć za bardzo (z wiadomych przyczyn) nie wypadało :)

           Poza tym okres ostatnich ciepłych dni wykorzystałam też trochę na relax i odpoczynek na łonie natury, nad kąpieliskiem itp.

           Nastał wrzesień. Coraz poważniej zaczęłam podchodzić do tematu wyprawki dla dziecka. Zaczęliśmy powoli zaopatrywać się w niezbędne sprzęty (wanienka, przewijak itp.). Przejrzane w poprzednim miesiącu ubranka zostały posegregowane wg wielkości, wyprane i wyprasowane. Kupiłam  także pampersy (1 paczkę) i inne takie rzeczy potrzebne m.in. przy porodzie, który zbliżał się nieubłaganie.

           We wrześniu czekało mnie także kolejne wesele znajomych. Zmuszona byłam zainwestować w nową kieckę. Bałam się tych zakupów, ale nie było tak źle jak myślałam :) Udało mi się znaleźć sukienkę już po czwartej przymiarce i to w jednym sklepie(!) Kreację, o której mowa wyhaczyłam w chińskim centrum za 55 zł :) Poniżej przedstawiam bohaterkę opowieści :)



              Sukienka urzekła mnie prostotą i wielofunkcyjnością. Wiedziałam, że będę mogła ją założyć na wiele okazji i to także po porodzie. Dziś mogę potwierdzić, że się wtedy nie myliłam. Ciuszek służy mi po dziś dzień :)

Do sukienki dokupiłam bolerko



NOCNE SPACERY

            Pamiętam, że pod koniec III trymestru "brzuszek" na tyle mi dokuczał, że miałam trudności ze spaniem. Bolał mnie kręgosłup i nogi. Znaleźć wygodną pozycję do snu to wyczyn prawie nie możliwy. Do tego dochodziły nocne pobudki, bo dzidzi zachciało się zabawy o 3 w nocy, później o 5 i jeszcze raz o 6tej. W tym czasie wykonałam też niezliczoną liczbę kursów łóżko - ubikacja. O porządnym wyspaniu się nie było mowy. Moja córcia (?) przyzwyczajała chyba mamusię do sytuacji po porodzie, czyli do częstego wstawania.

KARTA RUCHÓW PŁODU

           W III trymestrze, a raczej pod koniec dostałam kartę ruchów płodu. Musiałam skrupulatnie obserwować aktywność swojego dziecka w ciągu doby. Wszystko zostało odnotowane na karcie, by w razie czego lekarz wiedział co i jak. Córcia nie dawała o sobie zapomnieć, więc miałam co liczyć i notować:) Nie ma co ukrywać. Nosiłam pod sercem bardzo aktywnego bobaska : ) Całe szczęście obyło się bez bolesnych kopniaków w żebra (słyszałam, że taki kopniak potrafi na prawdę zaboleć). Zazwyczaj moja pociecha skupiała się na dolnych partiach mego ciała, głównie na pęcherzu ;/

CZEKANIE

          Po ukończeniu 36 tygodnia ciąży byłam spokojniejsza. Ciąża kwalifikowała się już do donoszonych, więc w razie czego dziecku nie powinno nic być. Zaczęłam wprowadzać do swojego życia nieco więcej ruchu. Wykonywałam ćwiczenia poznane w szkole rodzenia i cierpliwie czekałam na znak,że to już. Znaku nie było, październik tuż tuż. Rodzina zaczęła obstawiać datę porodu. Padały różne propozycje choć ja uparcie wierzyłam, że urodzę przed terminem.Z upływem kolejnych dni zaczęłam powoli w to wątpić. 39 tydzień w pełni, a ja nadal paradowałam z brzuchem.  Coś nie spieszno było na ten świat temu mojemu maleństwu. Co prawda odczuwałam już od czasu do czasu lekkie skurcze i nacisk na krocze ale poza tym nic. Dopięłam na ostatni guzik wszystkie przygotowania na przyjście maluszka. Torba do szpitala stała spakowana już od miesiąca. Mąż idąc do pracy dzwonił co parę godzin pytać jak się czuję, a kiedy ja dzwoniłam zawsze padało z jego strony:
- Co? Już? Rodzisz?

          40 tydzień ciąży za mną, a u mnie bez zmian. Na dzień wyznaczonego terminu porodu miałam wstawić się u ginekologa. Tak też zrobiłam. Wszystko w porządku. Dostałam polecenie, by za dwa do trzech dni wstawić się w szpitalu na porodówce...